sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 1

        Weszłam po cichutku do domu i położyłam pod ścianą dwa wiadra pełne owczego mleka, po czym skierowałam się do swojego pokoju, a raczej małej komórki.
Kiedy wsunęłam głowę przez zasłonę, która imitowała drzwi, otworzyłam usta z wrażenia. Na krześle leżała piękna, bladoróżowa sukienka w kwiatki, a przed nią czarne butki na obcasie. Sukienka nie była nowa, bo gdzieniegdzie zauważyłam postrzępiony materiał i wyblakłe kwiatki.
        Wzięłam ją do rąk i usiadłam na krześle, wąchając ubranie. Pachniało jak mama – trochę koniem, ale wyczuwałam słodki zapach jej mydła. Uświadomiłam sobie, że nie będę jej już widzieć przed Dożynkami, ale to nie jej wina, bo gospodarstwo samo się nie utrzyma. Wiem, że martwi się tak samo jak ja. Mówiłaby, że jest bardzo małe prawdopodobieństwo wylosowania mnie, ale ona nie wie, ile mam wpisów. Nie powiedziałam jej, żeby się niepotrzebne nie denerwowała. Pamiętam, jak opowiadała mi o tym, jak prawie trafiła na arenę. Opiekunka trybutów z Kapitolu źle przeczytała nazwisko. Kiedy mama prawie omdlała z przerażenia, kobieta poprawiła się i z rozbawieniem przyznała , że się pomyliła. Mama dosłownie otarła się o śmierć. Ociężale wstałam z krzesła i zaczęłam się rozbierać, żeby wziąć kąpiel i przygotować się na losowanie.

        Szłam powoli ulicą prowadzącą do centrum dystryktu. Z każdej bocznej dróżki zaczęły schodzić się dzieci ubrane w najpiękniejsze stroje. Nie wiem, skąd wzięła się tradycja jak najpiękniejszego ubiory na Dożynki. Najchętniej ubrałabym stare, poobdzierane ubrania, bo szkoda, żeby sukienka marnowała się na tak tragiczne okoliczności. Potem nie będę potrafiła jej włożyć bez obrzydzenia.
        Dotarłam na plac, gdzie tworzyły się trzy gigantyczne kolejki do zidentyfikowania osoby. Ustawiłam się do jednej z nich. Było tu okrutnie cicho, nikt między sobą nie szeptał, każdy miał albo ten sam wyraz twarzy, albo łzy w oczach. Jedynym donośnym dźwiękiem było tupanie Strażników Pokoju, którzy przemieszczali się w tę i z powrotem po placu, ustawiając pozostałych strażników po kątach, żeby w razie wypadku mieć kontrolę nad wszystkimi.
        Ktoś wbił mi igłę w palec i popchnął w bok, żeby zrobić miejsce kolejnej osobie za mną. Nie wiedziałam gdzie dokładnie iść, więc ustawiłam się za grupką dziewczyn w tym samym wieku. Dawno tak się nie czułam. Moje ruchy były mechaniczne, brakowało mi tchu. Nie umiałam się skupić, a widok Strażników przyprawiał mnie o zawrót głowy. Kiedy miałam 12 lat, przypadkowo wpadłam na jednego z nich, bo potknęłam się prawdopodobnie o czyjąś stopę. Strażnik Pokoju uznał to za oznakę agresji i buntu, toteż zostałam uderzona jego pięścią w twarz. Teraz, gdy na nich patrzę, instynktownie przyciskam dłoń do policzka.
        Kolejki malały, a wokół mnie zaczęło zbierać się pełno osób. W pewnym momencie poczułam, że ktoś owija ręce wokół mojego pasa. Odwróciłam głowę, a za mną stał Medrisk. Przytuliłam go i odwróciłam się z powrotem. Kątem oka widziałam, jak odchodzi do swojej grupy. Był jeszcze w gorszym stanie niż wczoraj. Nie zdołaliśmy wydusić ani słowa, obydwoje bardzo się baliśmy.
        Ktoś uderzył palcami o mikrofon. Na wyznaczonym miejscu stała opiekunka trybutów, ubrana w koci kombinezon, łysa, z kocimi wąsikami i uszkami kobieta z Kapitolu. Szeroko się uśmiechała i kręciła nosem, poruszając wąsiki.
        - Witajcie! – zaczęła. Miała wysoki, piskliwy głos. Zanim zdążyła coś więcej powiedzieć, na scenę wszedł burmistrz dystryktu, odsuwając kocią kobietę od mikrofonu. Ta, urażona, usiadła na krześle ustawionym za nią. Ku mojemu zdziwieniu, na siedzeniu obok przysiadł mentor trybutów z 10, zwycięzca 69 Igrzysk, który zwykł się spóźniać. Uśmiechał się nonszalancko, patrząc w dal.
        Burmistrz zaczął wygłaszać coroczną mowę o tym, jak to dystrykty postanowiły się zbuntować przeciwko Kapitolowi. Kapitol ułagodził sprawę, udało mu się nad wszystkim zapanować. Jednak bez kary się nie obeszło. 13 dystrykt zniknął z powierzchni Panem, a reszta co roku wytycza jedną dziewczynę i jednego chłopaka, od 12 do 18 lat, którzy stawią czoła innym trybutom na arenie. Wygrywa tylko jeden trybut, ten, któremu uda się przeżyć, nie tylko dzięki walce, ale także dzięki instynktom i wytrwałości. Po zakończeniu przemowy przedstawił nam kocią damę, która w rzeczywistości nazywa się Timber Kimenty, oraz naszego mentora – Gilana Rindrinsberg’a, po czym przekazał mikrofon Timber. Zadowolona wstała z miejsca i podskoczyła do mikrofonu.
        - Jest to dla mnie zaszczyt, że pierrrwszy rrraz mogę wylosować trrrybutów. – Bardzo dobrze wcieliła się w rolę kota, bo każdą literkę „r” mruczała jak prawdziwa kotka. - Hm, także nie przeciągając, pozwólcie, że zacznę od pań. – Podeszła dziwnym, chwiejącym się krokiem do puli z imionami dziewcząt. Żołądek skoczył mi do gardła. Swoimi długimi, kolorowymi paznokciami szurała po karteczkach, wkładała dłoń głęboko, wyciągała karteczkę i wrzuciła ją z powrotem, kilka krotnie powtarzając manewr. Aż w końcu wydobyła dwie karteczki, położyła je na dłoniach, jakby szacowała ich wagę. Włożyła do puli tą z lewej ręki. Złapałam się za brzuch, miałam wrażenie, że za chwilę eksploduje. Podeszła do mikrofonu z równie chwiejnym krokiem i podekscytowana rozkleiła papier. Przybliżyła usta do mikrofonu:
        - No to mamy już jednego trrrybuta, zapraszam do mnie… Partrigie Halitionh! – wymruczała uradowana. „Chwila, to ja, to ja nią jestem” uświadomiłam sobie. Ręce zaczęły mi się pocić, nie mogłam się ruszyć. Chciałam uciekać, wrzeszczeć, byleby nie iść do Timbe. Ludzie przede mną zaczęli ustępować miejsca, żebym mogła przejść. Świat wokół mnie wirował, poczułam, jak ktoś pociągną mnie na podest, do kociej damy, tym kimś był Strażnik Pokoju. Próbowałam mu się wyrwać, ale bez skutku. W końcu podniósł mnie i postawił obok Timber.
        - Jesteś Partrigia? – Zapytała. Podłożyła mi pod usta mikrofon, ale ja tylko pokiwałam głową. Szukałam wśród publiczności rodziców, Medriska, ale nikogo nie potrafiłam dojrzeć, bo wszystko było zamglone i się chwiało. Ledwo panowałam nad swoim ciałem, gdybym nie była taka osłupiona, dawno leżałabym nieprzytomna. „To niemożliwe” myślałam, „Musiał nastąpić jakiś błąd, to musiał być jakiś cholerny błąd!” krzyczałam w duchu.
        - Terrraz czas na panów. Poczekaj tutaj – zwróciła się do mnie i podeszła do drugiej puli, gdzie było o wiele więcej karteczek. Kręciła dłonią w środku, chwytał i wrzucała z powrotem losy. Wyciągnęła rękę, by ponownie ją zanurzyć i wyjąć karteczkę leżącą na samej górze. Podeszła z nią do mikrofonu i otworzyła.
        - A terrraz zaprrraszam… Ridneya Milyra! – poczułam nagły przypływ ulgi, że to nie Medrisk. Trwał dosłownie sekundę. Z tłumu wybiegł właśnie Medrisk, krzyczący moje imię. Strażnicy podeszli do niego, łapiąc za ręce i ciągnęli z powrotem na jego miejsce, lecz on zaczną się wyrywać. Kopał każdego z nich, co doprowadziło do tego, że dobiegli kolejni Strażnicy Pokoju i zaczęli związywać jego ręce liną.
        - Nie! – krzyczał, szamocąc się. – Ja… ja chcę być trybutem! Słyszycie?! Chcę być trybutem! – Nagła cisza. Złapałam się za gardło i chciałam zbiec z podestu, lecz Gilan w porę wstał i złapał mnie za ramię. Nawet nie próbowałam się wyrwać, bo wiedziałam, że to nic nie da.
        Zdezorientowani Strażnicy wprowadzili Medriska i ustawili obok mnie, gdzie powinien stać Ridney, który nawet nie raczył wychylić palca z tłumu. On miał tu sterczeć,  nie pozwolić, żeby Medrisk zają jego miejsce! Miał błagać, żeby to on trafił na arenę, nie Medrisk! Miał zrobić wszystko, żeby tylko mój chłopak był bezpieczny.
        - Widzę nagły zwrrrot akcji – zaśmiała się Timber. – Więc jak się nazywasz? –
        - Medrisk O-o…Owanowik – było mu wstyd swojego nazwiska.
        - Medrisku, to twoja siostrrra? Rrrodzina? –
        - Przyjaciółka – cicho wyjąkał i spuścił wzrok na stopy, rumieniąc się. Nie wiedziałam co robić, myśleć. Stałam jak głupia, krzątając wzrokiem po ludziach, żeby mi pomogli. Nikt nawet nie zechciał na mnie spojrzeć.
        - Prrroszę państwa, oto tegorrroczni trrrybuci z dystrrryktu 10! Prrroszę o gorrrące brrrawa! – zaczęła klaskać, ale nikt więcej. Stali i patrzyli się na Timber jakby powiedziała, że mają rozebrać do naga. Opiekunka, zdezorientowana, przestała klaskać i usiadła na krześle. Burmistrz tylko ogłosił, że nasze rodziny mogą nas za chwilę odwiedzić w Pałacyku (domu burmistrza), po czym pożegnał się. Strażnicy złapali mnie i Medriska za barki i poprowadzili w stronę pałacyku. Co chwila spoglądałam na chłopaka, lecz on cały czas był wpatrzony w buty, a ukradkiem spuszczał parę łez.
        To nieprawda, co się wydarzyło. Nigdzie nie jadę, z nikim nie będę walczyła, nie będę poświęcała życia, żeby Kapitol miał ubaw. On też. Nie pozwolę, żeby go tam zabrali.
        Wprowadzili nas do budynku i rozdzielili do osobnych pokoi. Wepchnęli mnie do chyba dawno nieużywanej sypialni, bo było tu pełno pajęczyn i warstw kurzu. Ciężko usiadłam na krześle i schowałam twarz w dłoniach. Nie mogłam uwierzyć. Nie mogłam. Przecież zginę, nic innego mnie nie czeka. Jeśli dobrze pójdzie, to umrę jako 3, a nie 1. Ciekawe, czy mnie zastrzelą, uduszą, czy po prostu potną? A może… Drzwi do pokoju otworzyły się i do pomieszczenia wbiegła mama. Uklęknęła przede mną i złapała moją twarz w dłonie. Spojrzałam na nią. Gorzko płakała i pociągała nosem. Miała taki ból wymalowany na twarzy, że sama się popłakałam. Wtuliłam się w nią i rozkoszowałam jej zapachem, żeby go zapamiętać. Dotykałam jej włosów, żeby przypominać sobie, jaka byłam bezpieczna. Tuliłam, żeby zaznać jeszcze trochę miłości. Nie chciałam jej puszczać, ale ktoś wszedł i ogłosił, że koniec odwiedzin. Jeszcze raz ostatni zerknęłam na jej popłakaną twarz. Nie chcę jej widzieć po raz ostatni. 

Od autorki: Rozdział jest chyba dobry, tylko końcówka taka sobie... No ale, czekam na Wasze zdanie :D

piątek, 19 lipca 2013

Prolog

Przymrużyłam oczy, by dokładniej przyjrzeć się biegnącej ku mnie postaci. Pewnie był to Medrisk, bo już daleka widziałam krótko przystrzyżone włosy postawione na jeża.
Nie myliłam się. Kiedy był coraz bliżej, zaczął machać rękoma na wszystkie strony. Szybko do mnie podbiegł i osunął się na kolana. Jego twarz była blada, a oczy czerwone i opuchnięte. Zaraz, chwila… Medrisk płakał?! Nawet gdyby Strażnicy Pokoju zdzierali z niego skórę, nie uroni ani jednej łzy! To musi być coś nadto poważnego. Coś gorszego od utraty bydła czy domu. Zresztą czego mogę się spodziewać w dniu Dożynek...
– Partriga, weź mnie stąd! Ukryj, schowaj, wywieź! Proszę! – krzyczał załamanym głosem.
Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Źrenice momentalnie mu się powiększyły, miałam wrażenie, że przebija mnie wzrokiem na wylot. Skąd ten lament, co się stało?! Zrobiło mi się go okropnie szkoda. Chętnie bym go przytuliła, ale się bałam. Zebrałam się jednak na słowa pocieszenia:
– Ciii, już dobrze, no, wstawaj. Albo nie, usiądź tutaj. – Wskazałam na duży kamień, na którym jeszcze sama chwilę temu siedziałam.
Medrisk ciężko klapną na wskazane mu miejsce i schował twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, co zrobić. Chłopak aż się trząsł z nadmiaru emocji, wciąż szlochając i pociągając nosem. Byłam przerażona. Jego stan wprawiał mnie w osłupienie, nie wiedziałam, co robić. Nie jestem dobra w pocieszaniu ludzi.
Wyciągnęłam zza pasa kawałek materiału, w który wycierałam ręce po dojeniu, ale nim zdążyłam podać go Medriskowi, on gwałtownie wstał i chwycił mnie za ramiona, delikatnie popychając mnie do tyłu. Gdyby mnie nie trzymał, dawno bym upadła.
– Ty nie rozumiesz. To moje ostatnie Igrzyska, a mam 23 wpisy! Gdyby mnie wylosowali, rodzice nie poradziliby sobie w dystrykcie, a ja na arenie! Zostałbym zabity jako pierwszy, a oni parę tygodni później umarliby z głodu. Boję się, Partrigia, boję się… – I znów usiadł na kamieniu, chowając twarz w dłonie, chwiejąc się na boki.
Jego słowa były przepełnione bólem i rozpaczą. Sama ledwo się trzymałam z myślą, że dziś Dożynki i że mam 14 wpisów. Byłam przerażona tym, że równie dobrze mogą i mnie wylosować. W uszach zadźwięczał mi słodki głos wypowiadający moje i jego imię. Mama wciąż powtarzała, żebym była dobrej myśli, ale to wcale nie jest takie łatwe. Szczególnie dla Medriska. Nie wiedziałam, jak go pocieszyć, więc moje ręce same otuliły drżące ciało chłopaka. Odwzajemnił uścisk.
– Będzie dobrze, nie wylosują cię. Co im po tak dobrym chłopaku? Nie byłoby żadnego widowiska, bo wszyscy by wiedzieli, kto wygra. – Próbowałam mu dodać otuchy.
– Ci z dwójki, tak? – zapytał z zrezygnowaniem. Zaśmiałam się cicho.
– Nie, Ty.
– Ja?
– Tak – odpowiedziałam stanowczo, dalej przyciskając chłopaka do siebie.
– Gdybyś mnie teraz nie tuliła, to parsknąłbym śmiechem, wiesz?
– Wiem. Ale to tylko przez to, że się nie znasz. – I musnęłam jego spierzchnięte usta.
Podniósł trochę zdziwiony głowę, ale blado się uśmiechnął. Moją twarz momentalnie oblał rumieniec. Nie wiem, co mnie podkusiło do tego, żeby go pocałować. Wprawdzie byliśmy parą, ale nieszczególnie decydowaliśmy się  na pieszczoty typu pocałunki czy trzymanie się za ręce. Jednak teraz nie mogłam znieść smutnej miny Medriska.
– A co z tobą? – Zapytał już nie tak załamanym głosem, ale jego ręce dalej się trzęsły.
– Nic.
– Jak się trzymasz?
– Normalnie.
– No powiedz coś. Ile masz wpisów?
– Niewiele
– Ile?
– Tylko 14…
Popatrzył na mnie spode łba, lekko zirytowany.
– Po co aż tyle? Twoja rodzina ma ponad 8 krów, a ty sama zarabiasz przy lekach! Oszalałaś?! Nie możesz mieć tyle wpisowych! – W jego oczach znów pojawiły się łzy.
Dzisiejsze zachowanie Medriska było totalnym przeciwieństwem tego, jak zachowywał się na co dzień. Teraz tak łatwo go można zranić.
– Nie oszalałam. Muszę tyle mieć, bo na babcię nie wyrabiam.
– W sumie inni mają więcej. Są naprawdę nikłe szanse, że cię wylosują. Zresztą… – tu przerwał.
Pewnie chciał powiedzieć, że i tak bym sobie poradziła na arenie, ale oboje wiedzieliśmy że to nieprawda.
– Będzie dobrze, wiesz?
– Wiem. – A potem ponownie mnie objął.
Gdyby nie fakt, że czas nas gonił i trzeba szykować się na Dożynki, mogłabym tak stać cały dzień. Będąc ze sobą bity rok, jeszcze nigdy nie okazywaliśmy sobie tak uczuć.
Najgorsze było to, że czułam, iż to nasz ostatni uścisk, bo reszta może potoczyć się szybko. Czy się myliłam? 

Od autorki: I w końcu udało mi się coś naskrobać. Długo pisałam prolog, a i tak nie jest dokładnie, jak chciałam, ale nie ukrywam - podoba mi się.